czwartek, 25 kwietnia 2013

Ella Fitzgerald w Google Doodle

Strona główna najpopularniejszej przeglądarki Google.com raz na jakiś czas zastępuje zwykły kolorowy napis przypomnieniem jakiejś nieokrągłej rocznicy, zawsze w zaskakujący sposób. Dziś na tapecie Ella Fitzgerald w 96. rocznicę urodzin. Warto bliżej przyjrzeć się takiemu wyjątkowemu wokalowi.



Niezwykle kobiecy, lekko jazzujący i swingujący głos, jest w stanie oczarować każdego miłośnika muzyki. Uważana jest, nie bez przyczyny, za jedną z najwybitniejszych artystek gatunku, okrzyknięta "Pierwszą Damą Piosenki". Jej talent został, na szczęście naszych uszu, dostrzeżony dość szybko, bo jak możemy przeczytać na wspaniałej wikipedii: 
W 1934 debiutowała w konkursie piosenki w „Apollo Theater” w nowojorskim Harlemie. Szybko dostrzeżona jako obiecujący talent i zaangażowana do orkiestry swingowej Chicka Webba.
Już w 1941 rozpoczęła solową karierę. W 1965 gościliśmy ją nawet w Polsce. Niestety, w skutek cukrzycy straciła wzrok, a wkrótce potem amputowano jej obie nogi. Niedługo po tej operacji zmarła w swoim domu w Beverly Hills. Na całe szczęście jednak wciąż możemy się cieszyć jej niesamowitym talentem. 
Google Doodle dziękujemy za przybliżenie nam tak wspaniałej osoby; ja zakochałam się do głębi.
Miłego wieczoru z Ellą Fitzherald! :)



poniedziałek, 11 marca 2013

Radiowa Inspiracja

Witajcie! Dzisiaj kolejna spora dawka muzycznej inspiracji. Radioamatorów zapraszam szczególnie. 


Minimum słów, maximum muzyki. Takie hasło promuje program Piotra Kaczkowskiego MiniMax. I tego chyba każdy z radiomaniaków oczekuje. Bez zbędnych przerywników, krótkie informacje na temat piosenek, płyt czy nadchodzących koncertów. Reszta czasu to delektowanie się świetnymi dźwiękami. Często starymi, zapomnianymi czy nieznanymi, ale naprzemiennie z najnowszymi. Charyzmatyczny głos prowadzącego również zachęca do włączenia Trójki. Audycja nadawana jest niezmiennie od czterdziestu lat. I oby jak najdłużej. Żeby chwycić tę eterową inspirację, warto włączać Trójkę w niedzielę o 22.00 i delektować się aż do północy audycją Biura Utworów Znalezionych. Doskonałe zakończenie weekendu, fenomenalny początek każdego następnego tygodnia. Ale żeby nie zaprzeczać idei MiniMaxu, to tyle na dziś. W każdą wolną chwilę zachęcam do włączenia starych audycji TUTAJ, żeby uspokoić trochę niedosyt po niedzielnej audycji. 
Na koniec jak zwykle kilka przydatnych linków dla dociekliwych.
Stay turned! 

Przydatne linki:

czwartek, 7 marca 2013

Niepoprawny nauczyciel: Pan Lazhar

We wtorek udało mi się uczestniczyć w prawdziwej uczcie dla oczu. Dziś o "Panu Lazhar".



Prawdziwa mieszanka kulturowa. Kanadyjski film francuskojęzyczny, w którym główną rolę gra Mohamed Fellag, z pochodzenia Algierczyk. Brzmi może dziwnie, jednak film zdecydowanie do dziwnych nie należy. Szczególnie cenię sobie połączenie dramatu i komedii, z przewagą tego pierwszego gatunku. Dostarcza zarówno mocnych wrażeń, jak i rozluźnia inteligentnym humorem. Główna akcja filmu rozgrywa się w montrealskiej podstawówce, gdzie dochodzi do tragedii i nagle umiera jedna z nauczycielek. Tragedia ta mocno odbija się na psychice dzieci, szczególnie dwójki, która widziała zmarłą kobietę. Uczniowie korzystają z pomocy psychologa, która właściwie niewiele wnosi. W pewnym momencie pani psycholog uważa, że terapia wkrótce dobiegnie końca, natomiast w klasie nadal czuć ciężką atmosferę, bo nikt nie zachęcił dzieci, żeby powiedziały szczerze o tym, co naprawdę myślą. Dopiero pojawienie się Pana Lazhar dowodzi, że nie wszystko zostało powiedziane. Decyzja o zatrudnieniu Pana Bachira zapada bardzo szybko z powodu braku innych chętnych. Nowy nauczyciel, do którego z początku dzieci nie są pozytywnie nastawione, z czasem dostosowuje się do klasy, a uczniowie do niego. Niejednokrotnie strofowany za staroświeckie metody nauczania, które w rezultacie okazują się bardzo pomocne. Dzieci zaczynają doceniać naturalność i otwartość nowego nauczyciela. Nikt jednak nie podejrzewa, że Pan Lazhar nie mówi o sobie całej prawdy, a jego życie zdominowały wydarzenia z przeszłości. Jakie? O tym przekonasz się oglądając film.

Film został doceniony na całym świecie (nagroda na festiwalu filmowym w Toronto, nagroda publiczności i nagroda specjalna na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Locarno), był nawet nominowany w 2012r. do Oscara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego, jednak ostatecznie nagroda trafiła do rąk Asghara Farhadi za "Rozstanie".
To, co szczególnie dotknęło mnie po projekcji filmu to fakt, jak ważne jest, żeby nie gromadzić w sobie negatywnych emocji, że zawsze warto porozmawiać o tym, co spędza sen z powiek. Trzeba go zobaczyć.

tytuł: "Pan Lazhar" (tytuł oryginału: "Monsieur Lazahr")
reżyseria: Philippe Falardeau
gatunek: dramat, komedia
premiera: 1.02.2013 (Polska), 8.08.2011 (Świat)
czas trwania: 1h34'


środa, 6 marca 2013

Europejski Dzień Logopedy

Dziś, czyli 6. marca, obchodzimy Europejski Dzień Logopedy. O co w ogóle w nim chodzi? Jak obchodzimy go w Polsce? O tym dzisiaj.
(autorką plakatu jest p. Monika Pietrosian)

Już po raz kolejny Polska włącza się w obchody Europejskiego Dnia Logopedy. Jak możemy przeczytać, w tym roku dzień ten upłynie pod hasłem "SLI*, rozwój językowy, czytanie-pisanie". O historii niedokształceń mowy o podłożu afatycznym, o tym, jak termin SLI powoli rozpowszechniany jest w Polsce, możecie przeczytać na stronie Polskiego Związku Logopedów. Konkretny link, jak i wiele innych przydatnych odniesień do stron internetowych, podam, jak zwykle, na końcu notki.
Organizacja takiego dnia, jakim jest EDL pomaga między innymi w popularyzowaniu wiedzy na temat niedokształceń mowy. Rodzice często nie zdają sobie sprawy, że zaburzenia mowy można z powodzeniem leczyć, a terapia taka może rozpocząć się już w wieku niemowlęcym. Miejmy nadzieję więc, że szerzenie wiedzy na ten temat pomoże dzieciakom i ich rodzicom uporać się z problemami językowymi.
Podczas EDL, Polski Związek Logopedów zorganizuje również bezpłatne konsultacje on-line. Od godziny 17.00 do 21.00 specjaliści będą udzielać wskazówek i porad zarówno dla ludzi dotkniętych niedokształceniem mowy w typie afazji**, jak i dla terapeutów, którzy pracują z takimi ludźmi. 
"Zainteresowani będą mogli zadawać pytania on-line specjalistom-ekspertom na tematy związane ze specyficznymi zaburzeniami rozwoju mowy i języka." 
Harmonogram dyżuru ekspertów oraz wszystkie szczegółowe dane w linku poniżej.


*SLI - Specific Language Impairment, termin stosowany w odniesieniu do dzieci, u których obserwuje się znaczne ograniczenia w rozwoju zdolności językowych.
**afazja - zaburzenia funkcji językowych powstałe w wyniku uszkodzenia mózgu

Przydatne linki:
Konsultacje on-line w związku z EDL
Europejski Dzień Logopedy 2013
List otwarty przewodniczącej zarządu głównego PZL w sprawie EDL 2013
Bezpłatne konsultacje logopedyczne dla dzieci ze spektrum autyzmu we Wrocławiu

niedziela, 24 lutego 2013

Muzyczny wieczór

Niedzielny wieczór to idealny czas na chwilę relaksu. Niezależnie, czy wieczór spędzasz w towarzystwie czy w samotności, idealnym towarzyszem będzie muzyka Bonobo.


Pochodzący z Anglii muzyk, Simon Green, zaistniał na rynku muzycznym głównie jako DJ i kompozytor. W 2000 roku wydał swój debiutancki album "Animal Magic" i dzięki temu zainteresowało się nim wiele wytwórni muzycznych. Już od początku swojej kariery zdobył także przychylność recenzentów. 
W 2006 roku wydał (moim zdaniem najlepszą dotąd) kolejną płytę "Days to Come". Znakomite brzmienia, lekko relaksujące, w każdym razie wprowadzające słuchacza w inny wymiar. 
Wielkimi krokami zbliża się już kolejna płyta "The North Borders". Wydanie jej planowane jest na początek kwietnia tego roku. W związku z płytą i jej promocją, Bonobo będzie także koncertował w Polsce - pojawi się w Warszawie, Poznaniu i Krakowie już w czerwcu. 

Co tu dużo pisać. Lepiej słuchać. I sami zdecydujcie, czy takie rytmy Wam odpowiadają. Jeśli natomiast chcecie wiedzieć więcej, jak zwykle odsyłam na koniec notki, tam znajdziecie kilka przydatnych adresów internetowych.
Miłego wieczoru!

środa, 20 lutego 2013

Chcę żyć!

Dziś na gorąco o książce, którą przeczytałam poprzedniej nocy. Dziennik radzieckiej uczennicy.

Nina Ługowska, nastolatka jakich wiele. Inteligentna, wrażliwa, nieśmiała dziewczyna, która natłok swoich przemyśleń spisywała w formie pamiętnika. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie czas i miejsce, w którym dorastała. Przedwojenna Moskwa okresu licznych rewolucji i cenzury czerwonoarmistów nie należała do sielankowego miejsca.

Dlaczego to lektura obowiązkowa?

Niezwykły przekrój przez życie nastolatki: z jednej strony zakochanej w przystojnym chłopcu z klasy, zawierającej przyjaźnie z rówieśnikami, z drugiej obserwującej życie społeczeństwa, która opisuje wszystko w ukochanym dzienniku. Z jednej strony zwierzenia czternastolatki z typowych dla jej wieku rozterek, lęków wyobrażeń, z drugiej - pełne pasji oskarżenia pod adresem bolszewików, strach o życie najbliższych i zadziwiająco trafne komentarze codzienności. Jedyne w swoim rodzaju świadectwo dnia powszedniego ojczyzny światowego totalitaryzmu. 
Bardzo długo zwlekałam z sięgnięciem po tę pozycję, ponieważ tytuł i ramy czasowe bardzo mnie zniechęcały. Nie chciałam czytać kolejnej, tragicznej historii, moralizatorskich i filozoficznych opisów "tych złych czasów". Jak bardzo się myliłam! Bowiem nie ma ciekawszej, autentycznej lektury, która zawiera bardzo naturalne opisy zwykłego życia wewnątrz piekła totalitaryzmu.
Masz tę świadomość, której nie możesz się pozbyć, że na pewno wydarzy się coś złego. I nie mylisz się. Nina na porządku dziennym słucha drastycznych historii o brutalnych mordach. I wtedy nachodzi Cię refleksja, jak błahe są Twoje problemy, jak beztroskie jest Twoje życie! W jakich czasach przyszło Ci żyć, skoro nie musisz drżeć o to, czy mama wróci do domu.
Wczoraj wieczorem czekałam na mamę, która poszła do teatru. Było już pół do pierwszej, a ona jeszcze nie wróciła. [...] Byłam prawie pewna, że mama nie przyjdzie, że wpadła pod tramwaj. Zaczęłam się zastanawiać, co ja pocznę bez niej i czy w ogóle warto wtedy żyć. [...]
W książce bywają także fragmenty podkreślone, które zostały wyróżnione po skonfiskowaniu dzienników Niny podczas rewizji. Są to fragmenty nie tylko takie, które cenzor uznał za niebezpieczne dla ustroju, za takie, które podobno wyrażają chęć zamachu stanu, ale także te, w których Nina pisze o tym, że chciałaby popełnić samobójstwo. Według enkawudzisty mają one świadczyć o tym, że dziewczyna ma "zły charakter".
To straszne!
Pierwszy fragment z książki, który wprawił mnie w totalne osłupienie i spowodował, że pojawiły mi się w oczach łzy, dotyczył relacji ciotki Niny, a raczej reakcji dziewczyny na tę wiadomość:
W domu, gdy wróciła mama, Maria Fiodorowna opowiedziała, że w jakimś zaułku zabito o szóstej rano ojca, matkę i córkę. Nieszczególnie się tym przejęłam, zajęłam się swoim pamiętnikiem i godzinę później już o tym zapomniałam.
Dzisiaj ten opis wstrząsa. Pierwsza moja myśl była pełna histerycznego przerażenia, jak można być tak znieczulonym! Ale postawmy się w miejsce Niny, która niemalże codziennie słyszy o aktach brutalnej przemocy. W końcu to nie był nikt z jej bliskich, a na zastanawianie się "co by było, gdyby to był ktoś, kogo znam" nie było czasu. Nie dopuszcza się myśli o potencjalnej krzywdzie najbliższych wtedy, kiedy codziennie trzeba byłoby o to drżeć, z powodu czasów, w jakich przyszło im żyć. Uświadamiasz sobie, że dorastanie Niny zdominował cień krążącej wokół śmierci.

Struktura książki
Dziennik Niny zaczyna się od środka, dla odzyskania pokoju ducha po świeżo zakończonej, wielogodzinnej rewizji, i równie nagle się kończy - został mianowicie przy kolejnej rewizji skonfiskowany.
Nina pisała pamiętnik w łącznie trzech zeszytach, od 14. do 18. roku życia. Jako nastolatka na wpół dziecinnie widzi świat. Najważniejsze jest dla niej tu i teraz, to, co dzieje się w szkole, jej prywatne historie, chociaż od początku zdaje sobie sprawę, że uczestniczy w absurdalnej rzeczywistości, brutalnym ustroju, czuje się wrzucona w tryby bezdusznej machiny edukacyjnej i skazana na prymitywne reguły życia społecznego. 
Dlatego nie oceniaj książki zaraz po jej rozpoczęciu, kiedy w zapisach dominują takie słodkie fragmenty:
Gdy wracałam do domu, wszystko mnie denerwowało, i Ira, która plotła trzy po trzy, i Ksiuszka, która nieustannie chichotała. Byłam rozgoryczona właściwie bez powodu, ale nie mogłam się pozbyć tego uczucia. Co ja wyrabiałam w szkole! Kiedy wreszcie nauczę się kontrolować? Choroba - obiecałam sobie, że nie będę siadała blisko Lowki, a usiadłam przy nim, zaklinałam się, że nie będę na niego czekać pod szkołą, i co, mało oczu nie wypatrzyłam, a kiedy go zobaczyłam, zaczęłam wrzeszczeć jak inne. Tak oto rozchodzi się rozum z rzeczywistością.
Oprócz tego, dostrzeż to, jak bardzo czułą osobą okazuje się Nina, jak trudno pogodzić jej wewnętrzną walkę między wrażliwością a realnym światem.

Cytowane fragmenty pochodzą z książki "Chcę żyć" lub wstępu do tejże, "Śmierć i dziewczyna", autorstwa Jana Gondowicza.


tytuł: "Chcę żyć" dziennik radzieckiej uczennicy 1932-37

autor: Nina Ługowska
wyd.: Świat Książki
ilość stron: 365


wtorek, 19 lutego 2013

Buldog - muzyczna rozkosz

Jakiś czas temu pisałam na temat Juliana Tuwima i jego twórczości. A skoro wspomniałam o nim, nie może zabraknąć notki na temat fenomenalnego zespołu Buldog. Co mają wspólnego? O tym dzisiaj.

(students.pl)


Buldog? Nie słyszałem...
Zespół Buldog ściśle związany jest ze znanym Kultem. W latach 2004-2009 wokalistą był Kazik Staszewski. Jego miejsce zajmuje obecnie Tomek Kłaptocz, głos dawnego Akuratu. Kazik to nie jedyny kultowy akcent; poza nim w zespole grają: na basie Piotr Wieteska (menago z Kultu), Syn Stanisława (dawny klawisz Kultu), Adam Swędera, dziś perkusja, wcześniej pracował w "Kult-Ochronie" i bębnił w Różach Europy. Sekcja dęta Kultu, czyli Janusz Zdunek (trąbka), Tomasz Glazik (sax) i Jarosław Ważny (puzon) również trąbią w Buldogu. 
Pierwsza płyta (o zwariowanym tytule "Płyta"), ujrzała światło dzienne w 2006 roku. Ich drugi krążek "Chrystus Miasta" (na którym dziś skupię się szczególnie), ukazał się w sprzedaży w kwietniu 2010 roku. Najnowsza płyta Buldoga ujawniła się pod koniec 2011 roku i nosi tytuł "Laudatores Temporis Acti". A i obecnie nie próżnują, gdyż właśnie szykują materiał na kolejny kompakt, a jego wydanie planowane jest już na maj tego roku.

No dobra, a co ma Tuwim do Buldoga?
Na drugim LP, czyli płycie "Chrystus Miasta", znajdują się głównie muzyczne interpretacje tekstów Juliana Tuwima. Na liście trzynastu utworów znalazły się także dwie muzyczne aranżacje tekstów Stanisława Barańczaka ("Tekst do wygrawerowania na nierdzewnej bransoletce, noszonej stale na przegubie na wypadek nagłego zaniku pamięci" i "XI") i jedna Leopolda Staffa ("Deszcz jesienny"), a także jeden autorski utwór Tomka Kłaptocza ("To nie jest moja ziemia"). 

Dlaczego warto sięgnąć po płytę?
Genialne połączenie muzyki i poezji nie zdarza się często w polskiej dyskografii. Zdecydowanie nie można jednak uprościć i zakwalifikować płytę do gatunku "poezji śpiewanej" (który kojarzy się ze stylem np. Ewy Demarczyk). Buldog zinterpretował teksty Tuwima w świetny, dynamiczny sposób, odwołując się do wielu gatunków muzycznych i chwała im za to. Tytułowy "Chrystus Miasta" jest mocnym utworem, który idealnie wpasowuje się w muzyczne gusta fanów. To nie jest zwykła piosenka, bo tekst odgrywa tutaj główną, fundamentalną rolę (a nie linia melodyczna, która wzmacnia wypowiedź). Nie jest tak, jak w większości utworów, gdzie kołyszemy się do rytmu, nie zastanawiając się nad sensem tekstu. Tak, to zdecydowanie nie jest utwór do podrygiwania, ale kontemplujący sztukę. Słuchając go, zaczynasz zastanawiać się nad człowieczeństwem, więc nie przesadzę mówiąc, że utwór jest totalnie boski, bo to mistyczne przeżycie. 
Właśnie dzięki takim krążkom dowiadujemy się, że Tuwim to nie jedynie autor "Lokomotywy" (o czym pisałam już tutaj). 
Klimatyczna, liryczna - idealne podsumowanie krążka "Chrystus Miasta". Chwyć za Buldoga i pozwól sobie na chwilę mistycznego przeżycia w swoich czterech ścianach. Wbije Was w fotel, gwarantuję.

CERTY NAJBLIŻSZE KONCERTY NAJBLIŻSZE KONC

2013-02-22 Wrocław (Łykend)
2013-03-21 Warszawa (Stodoła)

Więcej:
Wywiad z Piotrem Wieteską, basistą i liderem Buldoga

Edit:
Głosuj na Buldoga w Liście Przebojów Trójki! Niech "Jeżeli jest" pnie się wysoko!
http://lp3.polskieradio.pl/

poniedziałek, 18 lutego 2013

Portret człowieka uzależnionego

Dzisiaj pod lupę weźmy książkę Jerzego Pilcha "Pod Mocnym Aniołem".


I wchodziłem do gospody "Pod Mocnym Aniołem", i w celu uporządkowania doznań wypijałem cztery pięćdziesiątki. Potem w pobliskim sklepie kupowałem butelkę wódki i stawiałem czoło rozgardiaszowi przedmiotów. Nieładowi nieustannie wzbierającemu w opuszczonym przez moje żony mieszkaniu nie byłem bowiem w stanie sprostać na trzeźwo, choć czyniłem to wytrwale, mam bowiem usposobienie skrajnie pedantyczne. (fragment książki)
Pierwszy raz z tą książką Pilcha zetknęłam się jeszcze w ogólniaku, na zajęciach z literatury współczesnej. Z chęcią sięgnęłam po nią z polecenia polonisty, szczególnie, że byłam po lekturze "Mojego pierwszego samobójstwa", którą byłam oczarowana i chciałam chłonąć więcej. Choć nie jest to świeża powieść, postanowiłam napisać o niej coś więcej, ponieważ ponownie zetknęłam się z nią w grudniu ubiegłego roku, kiedy to znalazłam ją pod choinką.
W 2001 roku Jerzy Pilch otrzymał za tę książkę nagrodę Nike i myślę, że to już jest wystarczający powód, aby zagłębić się w lekturze, ponieważ moim zdaniem to wyróżnienie przyznawane jest książkom, które coś znaczą w polskiej literaturze (szczególnie upodobałam sobie "Gnój", książkę, za którą Kuczok otrzymał nagrodę Nike w 2004r.).

O czym jest?
Głównym bohaterem powieści jest Jerzy, pisarz-alkoholik, który opisuje swoje życie: pobyty na oddziale odwykowym (do którego regularnie powraca), proces bolesnych detoksykacji i te momenty motywacji i wiary, że być może to był ostatni raz, po czym znów kolejne stany deliryczne i niekończące się libacje, często w samotności, w których upatruje się oderwania od beznadziejnej rzeczywistości. Smutne jest szczególnie to, że gdzieś w głębi siebie jest świadomy, że nigdy nie zdoła uwolnić się od tego wyniszczającego nałogu i wódka do końca jego nędznego życia będzie mu towarzyszyć. Jerzy, oprócz tych opisów swojego życia, serwuje nam także, trochę chaotycznie, swoje spostrzeżenia na temat miłości, życia, piękna. Szczególnie interesujący wydaje się być rozdział, mniej więcej w środku powieści, który w całości poświęcony jest cytatom znanych pisarzy, czy filozofów na temat alkoholu, samobójstwa, literatury. Każdy z tych cytatów wydaje się być mottem życiowym głównego bohatera.
Czyż nie odczuwam? Owszem. Im więcej piję, tym więcej odczuwam. Właśnie dlatego piję, że w trunku tym szukam współczucia i serca. Nie wesela szukam, lecz jedynie boleści... Piję, albowiem pragnę dotkliwiej cierpieć! (Fiodor Dostojewski)


W książce nie brak też typowo pijackich filozofii na temat życia, wydaje się być chaotyczna. Z drugiej strony powieść ta jest w jakiś osobliwy sposób całkowicie osobista. Jerzy dogłębnie, jawnie i bezwstydnie cierpi. Przedstawia światu swoją dziwną, złożoną osobowość, często pod postacią czarnego humoru. Dla jednych "Pod Mocnym Aniołem" to lektura idealna, na wskroś prawdziwa, z fenomenalną narracją i niezwykle wciągająca. Dla innych, niesamowicie nudne brednie pijaka, który w życiu dostrzega jedynie smutek i ból i nie jest na tyle zdeterminowany, żeby wziąć się za siebie i uporządkować swoje życie, bo w końcu nic co ludzkie, nie jest mu obce. Na pewno jednak po lekturze tej powieści nie pozostaniesz obojętny. Gwarantuję, że dostarczy Ci ona emocji i refleksji, bo to, co ją wyróżnia, to dość konkretny język, bez zbędnych metafor i ubarwień, bez budowania klimatu, jak to w powieściach bywa. Tylko realizm i mocne doznania. Dlatego uważam, że dla każdego miłośnika literatury, ta pozycja jest obowiązkowa. O tym, czy ją pokochasz, czy znienawidzisz, zdecyduj sam.

autor: Jerzy Pilch
tytuł: "Pod Mocnym Aniołem"
wyd.: Świat Książki
liczba stron: 191

Na koniec warto dodać, że Smarzowski, wspólnie z PISFem, szykuje ekranizację tej powieści na początek 2014 roku. Główną rolę powierzono Robertowi Więckiewiczowi. Będzie co oglądać!




niedziela, 17 lutego 2013

Liczy się człowiek, nie ubranie

Nowy wątek: interesujące miejsca w sieci. Co czytam, co mnie inspiruje. Dzisiaj o projekcie Moje Uniformy.



Odkąd podjęłam decyzję o założeniu nowego bloga, zastanawiałam się, o czym mogłabym pisać. Od lat, przeglądając Internet i napotykając ciekawe blogi czy vlogi, podziwiam twórców za niebanalne pomysły. Dlatego postanowiłam uruchomić nowy kącik, w którym będę pisała o ciekawych miejscach w sieci, z którymi się spotykam i które zachęcają mnie do dodania ich "do ulubionych" i częstego odwiedzania.
Pierwszy polecany przeze mnie blog w tym cyklu, wiąże się także ze sporą dawką inspiracji fotograficznej. Jak sami na pewno zauważyliście, ostatnimi czasy fotografia stała się bardzo popularnym hobby, więc wymaga się od twórców niebanalnego pomysłu, żeby mogli jakoś zaistnieć. Z drugiej strony, taki fotograf nie powinien kierować się jedynie chęcią zaistnienia na rynku, ponieważ takie podejście zwiastuje szybkie "wypalenie się". Dlatego szczególnie ważne (i trudne) jest znalezienie takiego projektu, który będzie stałą dawką inspiracji dla twórcy i będzie równocześnie interesujące dla odbiorcy. Za taki projekt uważam właśnie Moje Uniformy.
Jego założycielem jest Arek Wojciechowski. Jak sam mówi, czas trwania projektu nie jest określony i cieszy oczy już ponad trzy lata. 



Na czym polega?
Moje Uniformy to projekt, w którym główną rolę odgrywają jego uczestnicy, fotograf natomiast odgrywa rolę niewidzialnego pośrednika. Bo ani kompozycja, ani niesamowite kadry nie odgrywają tutaj żadnej roli. Najważniejszy jest uczestnik i to, co chce powiedzieć o sobie. Łamie stereotyp "jak cię widzą, tak cię piszą". 
Kompleksy, uwarunkowania zewnętrzne, problem wykluczenia, a to wszystko w kontekście zwykłego ubrania. Uczestnicy projektu mówią co lubią nosić, czego nie lubią ubierać i jak się czują bez ubrania.
 Projekt zakłada wykonanie trzech zdjęć właśnie w tych trzech sytuacjach: nago, lubię i nienawidzę. Pod każdym tryptykiem, uczestnicy umieszczają kilka słów na temat tego, jak się czują w ubraniu, które powinni nosić (np. mundury, garnitury, wizytowe stroje), w czym czują się najlepiej i mówią także o tym, jak czują się ze swoją nagością. Nie jest to zatem sztampowy foto-blog, ale bardzo osobisty i wydobywający emocje. I nie ma znaczenia, czy jesteś modelem/modelką, czy nie masz doświadczenia w pozowaniu. Nie ma także znaczenia, jak wyglądasz: czy jesteś pięknie umięśniony i szczupły, hojnie obdarzony przez naturę, czy wręcz przeciwnie - nie spełniasz wymogów kobiety/faceta idealnej/idealnego. Czy jesteś stary, czy młody, z bliznami, czy bez. Pokazujesz siebie. Liczysz się Ty i Twoja osobowość. Piękny projekt.
Po więcej zapraszam na mojeuniformy.blogspot.com. Zaglądajcie czasem, naprawdę warto. Bo być może sam chciałbyś wziąć udział w tym projekcie?

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Stelar & swing

Zły nastrój, jaki wprowadza dzisiaj blue monay, można zabić tylko muzyką. Taką żywą, powodującą nadpobudliwość nóg muzyką. Dzisiaj na celowniku więc Parov Stelar.

(muno.pl)

Z muzyką tego muzykalnego Austriaka zetknęłam się kiedyś zupełnie przypadkiem, przez ten film na youtube:

W pierwszej chwili oczywiście oczarował mnie ten zdolny chłopak, sami przyznacie, że nieźle sobie radzi w tańcu. Muzyka była dla mnie zupełnie na drugim planie. Jednak po jakimś czasie przypomniałam sobie tę fantastyczną piosenkę. Ot tak z dnia na dzień zalęgła mi się w głowie. Przekopałam Internet w poszukiwaniu Catgroove, jednak z każdą kolejną piosenką Parova, jego muzyka coraz bardziej mnie hipnotyzowała. Zupełnie powialił mnie na kolana album z 2010 roku "The Paris Swing Box". Jak dla mnie mistrzostwo. 

Obecnie Parov Stelar tworzy muzykę razem ze swoim bandem (Parov Stelar & band) i wychodzi im to bajecznie, chociaż jego nazwisko stało się rozpoznawalne po solowym albumie z 2005 roku "Rough Cuts". Kilkakrotnie odwiedził też Polskę, zdarzyło mu się nawet koncertować na juwenaliach w Krakowie! Gdybym wtedy wiedziała...
Więcej o PS&band znajdziecie na ich oficjalnej stronie parovstelar.com, do odwiedzenia której wszystkich zachęcam, jeśli chcecie się zapoznać z jego twórczością. W zakładce videos znajdziecie ich utwory. W sam raz na dobry początek poznawczy.
Zostawiam Was więc samych. Bawcie się dobrze!





(parovstelar.com)

wtorek, 15 stycznia 2013

Farbowane fotografie

W fotografii stagnacja. Wszystko, co możliwe, zostało już wynalezione. Jednak podzielę się z Wami świetnymi projektami ludzi, którzy mają nierówno pod sufitem, ale w super pozytywnym sensie. Dzisiaj o Alexie.



Alexa jest 25-letnią dziewczyną, która znalazła świetny sposób na połączenie dwóch pokrewnych dziedzin sztuki: fotografii i malarstwa. Wyszło jej to fenomenalnie. Zamiast malować zwyczajnie, na płótnie (bo, moim zdaniem, ma świetny talent), Alexa maluje ludzi w wymiarze 3D. Za każdym razem, kiedy patrzę na jej prace, jestem nieustannie pod takim samym, ogromnym wrażeniem. Jej prace polegają na malowaniu farbami ludzi tak, aby wyglądali jakby byli faktycznie jedynie wytworem wyobraźni artysty, natomiast często umieszcza ich w żywej scenerii, np. w autobusie i wtedy fotografuje. Skłania to widza (takiego, który spotyka się z nią pierwszy raz) do zastanowienia się, jak to jest zrobione. Oczywiście pierwsza myśl człowieka współczesnego to "photoshop". I potem to cudowne zaskoczenie, że jednak są na świecie tak zdolni ludzie, którzy mają zupełnie fenomenalne pomysły.
Są artyści, którzy malują tak dokładnie i z taką precyzją, że ma się wrażenie, że to zdjęcie. Alexa zmieniła więc świat fotografując tak, aby wyglądał jak malowany farbami obraz.


Napisało o niej już wielu, jeśli jesteście zainteresowani jej osobą, podam kilka namiarów na samym dole. Na koniec pozostało mi jedynie życzyć światu więcej takich fenomenalnych artystów. Bo jak się okazuje, można jeszcze zaskoczyć widza, niekoniecznie przez perfidne i obrzydzające performance. 

(Fotografie pochodzą ze strony alexameade.com)

Chcę wiedzieć więcej!

sobota, 12 stycznia 2013

Hiszpanki i boks

Dziś wyjątkowo o dwóch, skrajnie różnych filmach, które obejrzałam. Jeden wyjątkowo kobiecy, o służących hiszpankach we Francji, drugi natomiast to znany hit o podziemnym klubie bijących się ze sobą mężczyzn. Zapraszam!



"Kobiety z 6. piętra"
Kiedyś, przeglądając youtube, przypadkiem trafiłam na trailer tego filmu. Te dwie minuty wystarczyły, aby klimat tego filmu uderzył mnie w serce. Strasznie zapragnęłam go obejrzeć, ale zupełnie nie wiedziałam, co dalej. Szukałam we wszystkich możliwych źródłach, ale żadnego śladu. Trailer był także po francusku, więc nie wiedziałam, czy film w jakikolwiek sposób w ogóle dotarł do Polski. Zapisałam sobie go jednak w pamięci. I tak, kilka dni temu nadarzyła mi się niezwykła okazja i mogłam go obejrzeć. Zwykle nie lubię patrzeć na trailery filmów przed jego obejrzeniem. To trochę dziwne, w końcu ten krótki zwiastun ma mnie przygotować na to, co mnie czeka, jednak wolę sama to odkryć, ponieważ często trailer jest znakomity, a potem czuję się rozczarowana filmem. W tym przypadku jednak tak nie było. "Kobiety z 6. piętra" to znakomita francuska komedia o hiszpankach, które są służącymi we Francji. Wszystkie pracują w jednej kamienicy i mieszkają w małych pokoikach, bez dostępu do ciepłej, bieżącej wody, z zapchanym klozetem, na szóstym piętrze. Jednak są fantastyczne, uległe, lecz silne, nie dające sobie dmuchać w kaszę. Wiedzą, czego chcą od życia. Nie jest to kolejna głupawa komedyjka; nie znajdziesz w niej ani odrobiny infantylności. Reżyser doskonale poradził sobie także jeśli chodzi o cały gatunek. Bo jest tu trochę romantyzmu, ale nie pretensjonalnego, jak w innych komediach, gdzie romantyzm wplatany jest w każdą sferę życia. Znajdzie się także trochę sensacji, ale na tyle zrównoważonej, że nie spina oglądającego. Komedia ma bawić i odprężać, Guay o tym nie zapomina. Doskonale także pokazane są różnice kulturowe, przekrój przez wiele klas społecznych i różne osobowości. Feminista i dewotka, bogacz i służąca, radosne hiszpanki i ponura francuska. Trochę banalny obraz romantyzmu, bo możemy podejrzewać, jak to uczucie się potoczy, ale mimo wszystko z elementem zaskoczenia i niedopowiedzenia. Bez silenia się na oryginalność Philippe Le Guay zrobił naprawdę świetny film.



(źródło: filmweb.pl)


tytuł: Kobiety z 6. piętra (Les femmes du 6eme etage)
premiera: 2011
reżyser: Philippe Le Guay
scenariusz: Philipe Le Guay, Jerome Tonnerre
czas trwania: 1h44
gatunek: komedia

"Fight club"
Nie znam osoby, która powiedziałaby, że ten film był słaby. Co mnie zawsze dziwiło to fakt, że działa na wszystkich tak samo: kochają go mężczyźni i kobiety (te interesujące się trochę kinem). Nie mogłam zrozumieć tego fenomenu, w końcu to film o tym, jak mężczyźni bez butów i koszulek robią sobie krzywdę. Nie mogłam tego zrozumieć, dopóki tego nie zobaczyłam. Wiele razy namawiano mnie, ale kiedy zobaczyłam, że to film trwający ponad dwie godziny, rezygnowałam. Nie dam rady. Jednak w pewną bezsenną noc się przełamałam i włączyłam. To, co zobaczyłam, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Kilka razy musiałam przerywać oglądanie, bo nie wytrzymywałam natłoku emocji, musiałam chwilę odpocząć. W tym filmie nie chodzi o walkę z przeciwnikiem. Chodzi o walkę z samym sobą. To nie jest kolejny film gangsterski, tutaj nie masz na celu skrzywdzenia przeciwnika, tylko chodzi o to, żeby dać upust własnym emocjom. Żeby poczuć się wolnym. Działanie tych ludzi z podziemnego kręgu z jednej strony wydaje się kretyńskie: ufają bezgranicznie jakiemuś kolesiowi, który dyktuje im, co mają robić, a oni, o nic nie pytając, wykonują jego rozkazy. Z drugiej strony, zagłębiając się w tę historię, zaczynasz dostrzegać racjonalność tych poczynań, zaczynasz ich rozumieć. Nie chcą być wyalienowani, chcą być częścią jakiejś społeczności, która w tym przypadku, daje im także możliwość upuszczenia wszystkich negatywnych emocji. Zapominają, że są jednostką z problemami. Jesteśmy częścią silnej grupy, jesteśmy niezniszczalni. 
Po prostu nie można nie zobaczyć tego filmu. 16. pozycja w rankingu światowym na filmweb.pl. To obowiązkowa pozycja, tuż obok "Ojca chrzestnego".

(źródło: ciklum.com)

tytuł: Podziemny krąg (Fight club)
premera: 1999 (Polska: 2000)
reżyser: David Fincher
scenariusz: Jim Uhls
czas trwania: 2h19
gatunek: thiller psychologiczny

piątek, 11 stycznia 2013

Studium kobiecej psychiki

"Błyskotliwe studium ciemnych stron kobiecej psychiki". Tym jednym fantastycznym zdaniem została określona książka Stephena Kinga "Dolores Claiborne", którą miałam okazję niedawno przeczytać. Książka ta długo zalegała na mojej półce, zanim zdecydowałam się po nią sięgnąć. Hasło "King" jakoś niewytłumaczalnie trzymało mnie na dystans. Teraz oczywiście żałuję, że tak długo kazałam jej czekać. Ewie dziękuję za prezent, a Was postaram się przekonać, że naprawdę warto do niej zajrzeć.

grafika: empik.com

Niewiele jest takich książek, od których naprawdę trudno jest mi się oderwać, ujmując te słowa dosłownie. Jestem wielką zwolenniczką czytania, ale staram się raczej odkrywać ciekawe pozycje sama, wygrzebywać w punktach z tanią książką jakieś perełki. Jednak jako, że działam metodą prób i błędów, zdarzają się także te mniej interesujące. Tutaj ośmielę się wtrącić krótką anegdotę o początkach mojej przygody z literaturą. Kiedyś podróżowałam z moim starszym, kochanym bratem samochodem i czekała nas długa droga. Więc jak zwykle w tym przypadku miałam ze sobą książkę. Doskonale pamiętam, że zmagałam się wtedy z czytaniem "Małego Lorda". Jak dla małej dziewczynki, która w gorące popołudnie podróżuje po Polsce, lektura mogła nie być zbyt interesująca. Odważyłam się więc powiedzieć na głos, głośno i wyraźnie, że ta książka jest okropnie nudna. I dostałam burę, którą zapamiętam do końca życia i pouczenie, że nie ma nudnych książek, mogą być tylko takie mniej interesujące. Dlatego też od tej pory nigdy nie ośmieliłam się powiedzieć o jakieś powieści, że mogłaby być nudna. A "Małego Lorda" kocham teraz przeokropnie. :) To tak (trochę przydługawym) tytułem wstępu.
"Dolores Claiborne" to nietypowa książka głównie dzięki narracji. Cała historia opisana jest z perspektywy kobiety, która jest przesłuchiwana przez policję w sprawie morderstwa. Nie istnieją tutaj jednak dialogi z inspektorami; to, o co ją pytają jest sparafrazowane przez główną bohaterkę, co nadaje, moim zdaniem, lekturze dodatkowych walorów treściowych.
Krótki opis tego, czego możemy się spodziewać, jest oczywiście zamieszczony z tyłu książki i ośmielę go sobie przytoczyć:
Mieszkańcy Little Tall Island czekali blisko 30 lat, by dowiedzieć się, co przydarzyło się mężowi Dolores Claiborne, Joemu, pewnego dnia latem 1963 roku podczas całkowitego zaćmienia Słońca. Podejrzana o zamordowanie swojej pracodawczyni, bogatej Very Donovan, Dolores niespodziewanie przyznaje się do popełnienia zupełnie innej zbrodni, uparcie jednak deklarując: "Wszystko, co robiłam, robiłam z miłości". Tak zaczyna się jej niezwykła opowieść...
 Tak, istotnie King stopniowo buduje napięcie i tym samym coraz bardziej wgłębiamy się w lekturę, zaczynamy rozumieć, co przeżywała Dolores, która początkowo wydaje się zupełnie wredną i pozbawioną uczuć, wyrachowaną kobietą. To, co mnie dotknęło najbardziej, to fakt, że początkowo absurdalnie brzmiące zdanie "wszystko, co robiłam, robiłam z miłości", zaczyna nabierać nowego sensu. Kobieta skrzywdzona nie ma hamulców, nie potrafi wybaczyć. Kocha i nienawidzi jednocześnie. Potrafi przybierać maski, aby nie zdradzić swoich zamiarów. Cudownie błyskotliwa lektura, która stanowi analizę ciemnej strony kobiecej psychiki. Gorąco polecam!

Stephen King
"Dolores Claiborne"
Albatros Wydawnictwo
okładka: pocket
ilość stron: 256


czwartek, 10 stycznia 2013

Dykcja vol. 2

Tak samo, jak dbamy o staranny wygląd i dobrą prezencję, powinniśmy także zadbać o higienę wypowiedzi. Poza tym, oczywiście, żeby zastanowić się dwa razy, zanim się coś palnie, musimy zadbać o to, żeby nasze wypowiedzi dobrze się prezentowały. Dlatego dziś kolejny etap ćwiczeń dykcji.
źródło: ingliszkomon.blogspot.com

Aby przystąpić do drugiej części ćwiczeń dykcji, zajrzyjcie do poprzedniej publikacji (o tutaj), gdzie możecie wykonać kilka ćwiczeń, które rozgrzeją aparat mowy przed łamańcami językowymi. Przygotowanie jamy ustnej i rozgrzanie artykulatorów jest tak ważne, jak rozgrzewka mięśni przed wysiłkiem fizycznym - wtedy ćwiczenia będą wydajniejsze, nie zmęczycie się tak szybko i niczego sobie nie uszkodzicie. :)
Kiedy już przeszliście etap wstępny, możemy przejść do łamańców językowych. Zaczniemy od łatwiejszych, stopniowo będziemy podnosić poprzeczkę. Myślę, że dwa wierszyki na trzech poziomach trudności będzie idealnie. Pamiętajcie, głośno i wyraźnie! Zaczynamy! :)

1. 
Lola, Lala, Jula, Jola,
Jadą dzisiaj do Opola.
Razem z nimi jedzie Maja
i w kobiałce wiezie jaja.
A pilnuje jaj z uwagą
piesek Lelek z niedowagą.
Pokazuje kły, ujada,
choć to przecież nie wypada.

2.
Żółta żaba żarła żur,
piórnik porósł mnóstwem piór.
Halo, Hela, w hucie huk,
żółw ma czwórkę krótkich nóg.

3.
W grząskich trzcinach i szuwarach,
kroczy jamnik w szarawarach.
Szarpie kłącza oczeretu
i przytracza do beretu.
Ważkom pęki skrzypu wręcza,
traszkom suchych trzcin naręcza.
A gdy zmierzchać się zaczyna,
z jaszczurkami sprzeczkę wszczyna,
po czym znika w oczerecie,
w szarawarach i berecie.

4.
Mikrob jest tak maleńki, że nie widzi się go, choć się chce.
Niektórzy zaś chcieliby go przez zwiększające ujrzeć szkło.
Ma jęzor kręty niby wąż, którym porusza wciąż i wciąż.
Sto strasznych zębów ma, a każdy ząb jest na kształt kła.
Siedem ogonów w siedem barw jak siedem kolorowych szarf.
Na każdym z nich prześliczny wzór z czterystu różnobarwnych piór.
Wszystko to tak maleńkie, że nie widać tego, choć się chce.
Ale uczeni, którzy wszak powinni wiedzieć, co i jak, twierdzą, że to jest właśnie tak.

5.
Trzynastego, w Szczebrzeszynie,
chrząszcz się zaczął tarzać w trzcinie.
Wszczęli wrzask Szczebrzeszynianie:
- Cóż ma znaczyć to tarzanie?!
Wezwać trzeba by lekarza,
zamiast brzmieć, ten chrząszcz się tarza!
Wszak Szczebrzeszyn z tego słynie,
że w nim zawsze chrząszcz brzmi w trzcinie!
A chrząszcz odrzekł niezmieszany:
-Przyszedł wreszcie czas na zmiany.
Dawniej chrząszcze w trzcinie brzmiały,
teraz będą się tarzały.

6. 
Turlał goryl po Urlach kolorowe korale.
Rudy góral kartofle tarł na tarce wytrwale.
Gdy spotkali się w Urlach
góral tarł, goryl turlał,
choć sensu nie było w tym wcale.

Dajecie radę? Pewnie nie jest najgorzej, prawda? To spróbujcie teraz zmierzyć się z krótkim wyrażeniem, które spędza niejednemu aktorowi, piosenkarzowi czy dziennikarzowi sen z powiek. Złote wyrażenie: Pocztmistrz z Tczewa. Komu uda się szybko wypowiedzieć, jest mistrzem. :)

Uważam, że człowiekiem, który nie miałby problemu z tym zdaniem jest Artur Barciś, znakomity aktor z nienaganną dykcją. Dlaczego tak uważam, możecie zobaczyć tutaj:


Dzisiaj na tyle. Pamiętajcie, że język, jak każdy mięsień, trzeba ćwiczyć codziennie, żeby można było zobaczyć efekty. Jeśli na początku nie wychodzi - nie zrażajcie się. Każdy musiał gdzieś zacząć. Powodzenia! :)

źródło: http://tech.wp.pl/

poniedziałek, 7 stycznia 2013

Dykcja vol. 1

Podstawą dobrej komunikacji z człowiekiem, jak wszędzie nas uczą, jest przejrzystość wypowiedzi,  która wędruje od nadawcy do odbiorcy. Aby osoba mówiąca została zrozumiana, musi budować wyrażenia zgodne zarówno z regułami składniowymi, jak i znaczeniowymi. Zatem schemat nadawca -> wypowiedź językowa -> odbiorca jest jasny. Ale dlaczego w tej kwestii nie rozważyć jeszcze jednego czynnika, jakim jest wymowa? Przecież nawet, jeśli nadawca zbuduje poprawnie gramatyczne zdanie, ale nie posiada dobrej dykcji, komunikacja zostaje zaburzona. Zatem dzisiaj poćwiczymy dykcję.

Już od czasu, kiedy uczyliśmy się czytać, nauczyciele i opiekunowie powtarzali jak mantrę "głośno i wyraźnie". Kiedy trzymamy się tych zasad, pierwszy krok ku poprawnej wymowie zostaje wykonany, więc warto to kontrolować.
Jak ćwiczyć:
Kiedy czytasz sobie książkę dla przyjemności, czytaj ją na głos. Kiedy zaczniesz to robić możesz zauważyć, jak często zdarzy Ci się pomyłka: jakieś zająknięcie, zjedzona literka, trudność w przeczytaniu wyrazu. Musisz bowiem skupić się na kilku rzeczach: treści jako tekście, zrozumieniu tego, co właśnie czytasz, oraz na wymowie. Kontroluj, aby odpowiednio artykułować wszystkie głoski. Czytaj spokojnie, przecież nigdzie się nie spieszysz. Szeroko otwieraj usta. W przeciwnym wypadku będzie to jedynie mruczenie pod nosem i nie przyniesie żadnych efektów. Dopilnuj, żeby każdy wyraz był precyzyjnie wypowiedziany: "jest", a nie "jes", "zrządził", a nie "rzrządził", "trzeba", a nie "czeba". Dokładna wymowa jest niezbędna. Ponadto szanuj znaki interpunkcyjne. Krótka przerwa na zaczerpnięcie powietrza tam, gdzie przecinek, po kropce również. Odpowiednio moduluj głos, pamiętaj o AKCENTACH WYRAZOWYCH (o tym dokładniej już za chwilę)! Więc głośno i wyraźnie!

Układ ust przy wymawianiu głoski "a" powinien przypominać równy okrąg (jak byśmy chcieli ugryźć jabłko czy pokazać chore gardło lekarzowi). Głoska "o" kształtem ust bardziej przypomina jajko. "U" układa usta w charakterystyczny dziubek. Głoska "e" przypomina głoskę "a", usta są jednak nieco spłaszczone. "I" to wąski pasek, usta układają się w nienaturalny uśmiech "od ucha do ucha". "Y" nie wymaga od nas szczególnego układu ust. "Ą" i "ę" są wyraźnie nosowe, dźwięk powstaje przy dużym udziale nosa. Uwaga! Samogłoskę "ę" wymawia się z lekko zmniejszoną nosowością, nieco krócej, a nawet bez rezonansu nosowego. Pełne brzmienie nosowe "ę" jest rażące i podczas występów publicznych się go unika.

Akcenty.
Sprawa akcentów w języku polskim wcale nie należy do najłatwiejszych. Niestety, wielu ludzi mediów się do takich zasad nie stosuje i zwyczajnie przykro się ich słucha. Nawet, kiedy ktoś ma do zakomunikowania fantastyczną wiadomość, a źle akcentuje wyrazy, zamiast podzielić radość z rozmówcą, zaczynamy się denerwować. Zatem prosta zasada numer jeden: (przeważnie) akcent w wyrazie pada na DRUGĄ SYLABĘ OD KOŃCA. Odpowiednio zaakcentowane wyrazy powodują, że cała wypowiedź nabiera melodii, rytmu, a nie jest suchym zwitkiem znaków. Ale jak w każdym języku, tak i w języku polskim, występują wyjątki. Zdarza się również, że akcent pada na ostatnią sylabę w wyrazie. Dzieje się tak na przykład w wymowie francuskiej (Robespierre, Rousseau [ruso]). Najwięcej kłopotów jednak sprawia akcent na trzecią sylabę od końca. Czy powiedzieć biblioteka, czy biblioteka? Kiedy zatem stosujemy ten akcent? 

1. wyrazy pochodzenia obcego zakończone na -ika lub -yka, np. matematyka

2. liczebniki złożone, zakończone na -set, -sta, np. czterysta

3. czasowniki w trybie przypuszczającym (oprócz 1. i 2. osoby liczby mnogiej!), np. smażyłbym, gotowałabym. 

Jeśli zaś chodzi o te dwa pominięte przypadki, czyli odmianę w 1. i 2. liczbie mnogiej trybu przypuszczającego, tam akcent pada na CZWARTĄ sylabę od końca.
Wydaje się straszne, ale przecież mówimy w tym języku od dziecka, więc wiele rzeczy wiemy intuicyjnie. Także ćwiczcie bez strachu. :)

Jednak zanim to wszystko, zanim odpowiednio zaakcentujemy wyrazy podczas głośnego i wyraźnego czytania, spróbujmy kilku ćwiczeń rozluźniających i rozciągających aparat mowy. Kilka takich ćwiczeń podrzuciłam już we wcześniejszych postach, ale podzielę się, jak zwykle, 7. złotymi ćwiczeniami. Spokojnie można je łączyć z poprzednimi.

1. Kilka razy otwieraj i zamykaj najszerzej jak możesz usta, układając je tak, jakbyś wypowiadał samogłoski (np. jak u lekarza przy badaniu gardła: AAAAAAA! :)
2. Puf! Zmieniłeś się w krowę. Udawaj, że przeżuwasz trawę. Poruszaj żuchwą, zataczając równe koła. (kilka razy w prawo i w lewo)
3. Teraz wysuń daleko żuchwę, potem schowaj ją jak najbardziej.
4. Zamknij usta i rozciągnij wargi w uśmiechu jak najmocniej możesz. Potem zrób słodki dzióbek, jak do buziaka.
5. Trochę trudniejsze: Usta w dzióbek, jak w poprzednim ćwiczeniu i staraj się pocałować naprzemiennie w prawe i lewe ucho.
6. Z zamkniętymi ustami przejeżdżaj językiem po zębach (z tej "reprezentacyjnej" strony, gdzie stykają się z wargami)
7. Rozchyl usta. Nie dotykając warg, dotykaj czubkiem języka naprzemiennie jak najszybciej obu kącików ust.

Aby wszystko dobrze poszło, trzeba też rozgrzać wiązadła głosowe. Dlatego 4 ćwiczenia głosowe:

1. Głośno i przeciągle cmoknij. Powtórz kilka razy.
2. Głośno i wyraźnie wymów wszystkie samogłoski (pamiętaj, otwieraj szeroko usta, szczególnie przy "a", jakbyś chciał ugryźć wielkie jabłko)
3. Głośno i wyraźnie wypowiadaj wyrazy: abba, obbo, ubbu, ebbe, ibbi, ybby, assa, osso, ussu, esse, issi, yssy. Każda głoska musi być słyszalna!
4. W różnym tempie powiedz: "BRIM, BRAM, BRAM, BRAM, BROM", "TRIM, TRAM, TRAM, TRAM, TROM", "KRIM, KRAM, KRAM, KRAM, KROM". Powtórz kilka razy.

W pierwszej części to by było na tyle. Ćwiczcie, bo jeśli nie, kiedy w przyszłości staniecie się sławnymi osobami, wywiad z Wami może wyglądać tak: