niedziela, 6 stycznia 2013

Filmowe emocje z Barcelony

Zwykle nie mam odwagi, aby krytykować sztukę. Jednak wczoraj, kiedy oglądałam film Allena, poczułam, że muszę wyrzucić z siebie kilka spostrzeżeń. Bynajmniej nie krytycznie o filmie "Vicky, Cristina, Barcelona".

Streszczać filmu jak zwykle nie mam zamiaru. Głównie dlatego, że w Internecie pełno jest recenzji i opisów filmu. Warto tylko wspomnieć o interesującej obsadzie: piękna Scarlett, utalentowana Penelope, charyzmatyczny Javier. Dobre połączenie.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam film, w 2009 roku, skupiłam się głównie na muzyce. Fenomenalna.


Ale fabuła nieszczególnie mnie porwała. Ot, kolejna romantyczna opowieść o miłości. Ileż można. Jednak niestety nie mam fenomenalnej pamięci długotrwałej, więc wczoraj postanowiłam obejrzeć go jeszcze raz. Pamiętałam bardzo ogólnie o co chodziło, miałam ochotę odświeżyć pamięć w piątkowy wieczór właśnie jakąś lekką komedią obyczajową. I byłam szczerze zaskoczona, że z każdą kolejną sceną jestem coraz bardziej zaangażowana w film. Jak już wiecie, bądź też nie, odkąd poznałam nieco twórczość Allena, polubiłam go za dużą dozę ironii i dystansu do świata, które przedstawia w każdym filmie. Od jakiegoś czasu zaczęło mnie jednak niepokoić, kiedy skacząc po kanałach w telewizorni, zobaczyłam urywek filmu, od razu wiedziałam, że Allen musiał go reżyserować. Czyli przewidywalny. Od razu wiadomo, że film jest ciepły, romantyczny, a wszystko skończy się dobrze. Nie lubię tak. 
Z tym większym zaciekawieniem zagłębiłam się w jeden z nielicznych filmów Allena, w którym on sam nie występuje. 
Aby odbiorca nie za bardzo się wysilał przy interpretacji, przez cały film towarzyszy nam narrator, który w prostych słowach wyjaśnia, jakimi osobami są nasi bohaterowie, dlaczego ta scena wygląda tak, a nie inaczej. Pomocne w zrozumieniu, ale czy potrzebne? Znając główne cechy osobowości głównych bohaterów, można przewidzieć, jak się zachowają. Ale może właśnie dzięki temu ten film totalnie sterował moimi emocjami. Podejrzewam, że właśnie taki efekt chciał uzyskać Allen. Po filmie byłam zdumiona, jak szeroką paletę emocji właśnie przejawiłam, podczas jednego, krótkiego seansu. Tym bardziej, że zaangażowałam się w emocje każdej postaci, a przecież były to różne osobowości. I jednocześnie żadnej postaci nie kibicowałam, nie życzyłam szczególnie powodzenia, co często mi się zdarza. Po prostu Allen pociągał sznurki moich uczuć jak profesjonalny lalkarz.
Nie ma stereotypów, tutaj nic nie jest sztampowe. Chore związki, dziwne emocje, sztuka ponad wszystko.





Nie, to nie jest kolejna pusta, romantyczna komedia rodem z Hollywood.

tytuł: Vicky, Cristina, Barcelona
czas trwania: 1h36
gatunek: komedia obyczajowa
premiera: 2008 (Polska: 2009)
reżyser i scenariusz: Woody Allen

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz