niedziela, 24 lutego 2013

Muzyczny wieczór

Niedzielny wieczór to idealny czas na chwilę relaksu. Niezależnie, czy wieczór spędzasz w towarzystwie czy w samotności, idealnym towarzyszem będzie muzyka Bonobo.


Pochodzący z Anglii muzyk, Simon Green, zaistniał na rynku muzycznym głównie jako DJ i kompozytor. W 2000 roku wydał swój debiutancki album "Animal Magic" i dzięki temu zainteresowało się nim wiele wytwórni muzycznych. Już od początku swojej kariery zdobył także przychylność recenzentów. 
W 2006 roku wydał (moim zdaniem najlepszą dotąd) kolejną płytę "Days to Come". Znakomite brzmienia, lekko relaksujące, w każdym razie wprowadzające słuchacza w inny wymiar. 
Wielkimi krokami zbliża się już kolejna płyta "The North Borders". Wydanie jej planowane jest na początek kwietnia tego roku. W związku z płytą i jej promocją, Bonobo będzie także koncertował w Polsce - pojawi się w Warszawie, Poznaniu i Krakowie już w czerwcu. 

Co tu dużo pisać. Lepiej słuchać. I sami zdecydujcie, czy takie rytmy Wam odpowiadają. Jeśli natomiast chcecie wiedzieć więcej, jak zwykle odsyłam na koniec notki, tam znajdziecie kilka przydatnych adresów internetowych.
Miłego wieczoru!

środa, 20 lutego 2013

Chcę żyć!

Dziś na gorąco o książce, którą przeczytałam poprzedniej nocy. Dziennik radzieckiej uczennicy.

Nina Ługowska, nastolatka jakich wiele. Inteligentna, wrażliwa, nieśmiała dziewczyna, która natłok swoich przemyśleń spisywała w formie pamiętnika. I nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie czas i miejsce, w którym dorastała. Przedwojenna Moskwa okresu licznych rewolucji i cenzury czerwonoarmistów nie należała do sielankowego miejsca.

Dlaczego to lektura obowiązkowa?

Niezwykły przekrój przez życie nastolatki: z jednej strony zakochanej w przystojnym chłopcu z klasy, zawierającej przyjaźnie z rówieśnikami, z drugiej obserwującej życie społeczeństwa, która opisuje wszystko w ukochanym dzienniku. Z jednej strony zwierzenia czternastolatki z typowych dla jej wieku rozterek, lęków wyobrażeń, z drugiej - pełne pasji oskarżenia pod adresem bolszewików, strach o życie najbliższych i zadziwiająco trafne komentarze codzienności. Jedyne w swoim rodzaju świadectwo dnia powszedniego ojczyzny światowego totalitaryzmu. 
Bardzo długo zwlekałam z sięgnięciem po tę pozycję, ponieważ tytuł i ramy czasowe bardzo mnie zniechęcały. Nie chciałam czytać kolejnej, tragicznej historii, moralizatorskich i filozoficznych opisów "tych złych czasów". Jak bardzo się myliłam! Bowiem nie ma ciekawszej, autentycznej lektury, która zawiera bardzo naturalne opisy zwykłego życia wewnątrz piekła totalitaryzmu.
Masz tę świadomość, której nie możesz się pozbyć, że na pewno wydarzy się coś złego. I nie mylisz się. Nina na porządku dziennym słucha drastycznych historii o brutalnych mordach. I wtedy nachodzi Cię refleksja, jak błahe są Twoje problemy, jak beztroskie jest Twoje życie! W jakich czasach przyszło Ci żyć, skoro nie musisz drżeć o to, czy mama wróci do domu.
Wczoraj wieczorem czekałam na mamę, która poszła do teatru. Było już pół do pierwszej, a ona jeszcze nie wróciła. [...] Byłam prawie pewna, że mama nie przyjdzie, że wpadła pod tramwaj. Zaczęłam się zastanawiać, co ja pocznę bez niej i czy w ogóle warto wtedy żyć. [...]
W książce bywają także fragmenty podkreślone, które zostały wyróżnione po skonfiskowaniu dzienników Niny podczas rewizji. Są to fragmenty nie tylko takie, które cenzor uznał za niebezpieczne dla ustroju, za takie, które podobno wyrażają chęć zamachu stanu, ale także te, w których Nina pisze o tym, że chciałaby popełnić samobójstwo. Według enkawudzisty mają one świadczyć o tym, że dziewczyna ma "zły charakter".
To straszne!
Pierwszy fragment z książki, który wprawił mnie w totalne osłupienie i spowodował, że pojawiły mi się w oczach łzy, dotyczył relacji ciotki Niny, a raczej reakcji dziewczyny na tę wiadomość:
W domu, gdy wróciła mama, Maria Fiodorowna opowiedziała, że w jakimś zaułku zabito o szóstej rano ojca, matkę i córkę. Nieszczególnie się tym przejęłam, zajęłam się swoim pamiętnikiem i godzinę później już o tym zapomniałam.
Dzisiaj ten opis wstrząsa. Pierwsza moja myśl była pełna histerycznego przerażenia, jak można być tak znieczulonym! Ale postawmy się w miejsce Niny, która niemalże codziennie słyszy o aktach brutalnej przemocy. W końcu to nie był nikt z jej bliskich, a na zastanawianie się "co by było, gdyby to był ktoś, kogo znam" nie było czasu. Nie dopuszcza się myśli o potencjalnej krzywdzie najbliższych wtedy, kiedy codziennie trzeba byłoby o to drżeć, z powodu czasów, w jakich przyszło im żyć. Uświadamiasz sobie, że dorastanie Niny zdominował cień krążącej wokół śmierci.

Struktura książki
Dziennik Niny zaczyna się od środka, dla odzyskania pokoju ducha po świeżo zakończonej, wielogodzinnej rewizji, i równie nagle się kończy - został mianowicie przy kolejnej rewizji skonfiskowany.
Nina pisała pamiętnik w łącznie trzech zeszytach, od 14. do 18. roku życia. Jako nastolatka na wpół dziecinnie widzi świat. Najważniejsze jest dla niej tu i teraz, to, co dzieje się w szkole, jej prywatne historie, chociaż od początku zdaje sobie sprawę, że uczestniczy w absurdalnej rzeczywistości, brutalnym ustroju, czuje się wrzucona w tryby bezdusznej machiny edukacyjnej i skazana na prymitywne reguły życia społecznego. 
Dlatego nie oceniaj książki zaraz po jej rozpoczęciu, kiedy w zapisach dominują takie słodkie fragmenty:
Gdy wracałam do domu, wszystko mnie denerwowało, i Ira, która plotła trzy po trzy, i Ksiuszka, która nieustannie chichotała. Byłam rozgoryczona właściwie bez powodu, ale nie mogłam się pozbyć tego uczucia. Co ja wyrabiałam w szkole! Kiedy wreszcie nauczę się kontrolować? Choroba - obiecałam sobie, że nie będę siadała blisko Lowki, a usiadłam przy nim, zaklinałam się, że nie będę na niego czekać pod szkołą, i co, mało oczu nie wypatrzyłam, a kiedy go zobaczyłam, zaczęłam wrzeszczeć jak inne. Tak oto rozchodzi się rozum z rzeczywistością.
Oprócz tego, dostrzeż to, jak bardzo czułą osobą okazuje się Nina, jak trudno pogodzić jej wewnętrzną walkę między wrażliwością a realnym światem.

Cytowane fragmenty pochodzą z książki "Chcę żyć" lub wstępu do tejże, "Śmierć i dziewczyna", autorstwa Jana Gondowicza.


tytuł: "Chcę żyć" dziennik radzieckiej uczennicy 1932-37

autor: Nina Ługowska
wyd.: Świat Książki
ilość stron: 365


wtorek, 19 lutego 2013

Buldog - muzyczna rozkosz

Jakiś czas temu pisałam na temat Juliana Tuwima i jego twórczości. A skoro wspomniałam o nim, nie może zabraknąć notki na temat fenomenalnego zespołu Buldog. Co mają wspólnego? O tym dzisiaj.

(students.pl)


Buldog? Nie słyszałem...
Zespół Buldog ściśle związany jest ze znanym Kultem. W latach 2004-2009 wokalistą był Kazik Staszewski. Jego miejsce zajmuje obecnie Tomek Kłaptocz, głos dawnego Akuratu. Kazik to nie jedyny kultowy akcent; poza nim w zespole grają: na basie Piotr Wieteska (menago z Kultu), Syn Stanisława (dawny klawisz Kultu), Adam Swędera, dziś perkusja, wcześniej pracował w "Kult-Ochronie" i bębnił w Różach Europy. Sekcja dęta Kultu, czyli Janusz Zdunek (trąbka), Tomasz Glazik (sax) i Jarosław Ważny (puzon) również trąbią w Buldogu. 
Pierwsza płyta (o zwariowanym tytule "Płyta"), ujrzała światło dzienne w 2006 roku. Ich drugi krążek "Chrystus Miasta" (na którym dziś skupię się szczególnie), ukazał się w sprzedaży w kwietniu 2010 roku. Najnowsza płyta Buldoga ujawniła się pod koniec 2011 roku i nosi tytuł "Laudatores Temporis Acti". A i obecnie nie próżnują, gdyż właśnie szykują materiał na kolejny kompakt, a jego wydanie planowane jest już na maj tego roku.

No dobra, a co ma Tuwim do Buldoga?
Na drugim LP, czyli płycie "Chrystus Miasta", znajdują się głównie muzyczne interpretacje tekstów Juliana Tuwima. Na liście trzynastu utworów znalazły się także dwie muzyczne aranżacje tekstów Stanisława Barańczaka ("Tekst do wygrawerowania na nierdzewnej bransoletce, noszonej stale na przegubie na wypadek nagłego zaniku pamięci" i "XI") i jedna Leopolda Staffa ("Deszcz jesienny"), a także jeden autorski utwór Tomka Kłaptocza ("To nie jest moja ziemia"). 

Dlaczego warto sięgnąć po płytę?
Genialne połączenie muzyki i poezji nie zdarza się często w polskiej dyskografii. Zdecydowanie nie można jednak uprościć i zakwalifikować płytę do gatunku "poezji śpiewanej" (który kojarzy się ze stylem np. Ewy Demarczyk). Buldog zinterpretował teksty Tuwima w świetny, dynamiczny sposób, odwołując się do wielu gatunków muzycznych i chwała im za to. Tytułowy "Chrystus Miasta" jest mocnym utworem, który idealnie wpasowuje się w muzyczne gusta fanów. To nie jest zwykła piosenka, bo tekst odgrywa tutaj główną, fundamentalną rolę (a nie linia melodyczna, która wzmacnia wypowiedź). Nie jest tak, jak w większości utworów, gdzie kołyszemy się do rytmu, nie zastanawiając się nad sensem tekstu. Tak, to zdecydowanie nie jest utwór do podrygiwania, ale kontemplujący sztukę. Słuchając go, zaczynasz zastanawiać się nad człowieczeństwem, więc nie przesadzę mówiąc, że utwór jest totalnie boski, bo to mistyczne przeżycie. 
Właśnie dzięki takim krążkom dowiadujemy się, że Tuwim to nie jedynie autor "Lokomotywy" (o czym pisałam już tutaj). 
Klimatyczna, liryczna - idealne podsumowanie krążka "Chrystus Miasta". Chwyć za Buldoga i pozwól sobie na chwilę mistycznego przeżycia w swoich czterech ścianach. Wbije Was w fotel, gwarantuję.

CERTY NAJBLIŻSZE KONCERTY NAJBLIŻSZE KONC

2013-02-22 Wrocław (Łykend)
2013-03-21 Warszawa (Stodoła)

Więcej:
Wywiad z Piotrem Wieteską, basistą i liderem Buldoga

Edit:
Głosuj na Buldoga w Liście Przebojów Trójki! Niech "Jeżeli jest" pnie się wysoko!
http://lp3.polskieradio.pl/

poniedziałek, 18 lutego 2013

Portret człowieka uzależnionego

Dzisiaj pod lupę weźmy książkę Jerzego Pilcha "Pod Mocnym Aniołem".


I wchodziłem do gospody "Pod Mocnym Aniołem", i w celu uporządkowania doznań wypijałem cztery pięćdziesiątki. Potem w pobliskim sklepie kupowałem butelkę wódki i stawiałem czoło rozgardiaszowi przedmiotów. Nieładowi nieustannie wzbierającemu w opuszczonym przez moje żony mieszkaniu nie byłem bowiem w stanie sprostać na trzeźwo, choć czyniłem to wytrwale, mam bowiem usposobienie skrajnie pedantyczne. (fragment książki)
Pierwszy raz z tą książką Pilcha zetknęłam się jeszcze w ogólniaku, na zajęciach z literatury współczesnej. Z chęcią sięgnęłam po nią z polecenia polonisty, szczególnie, że byłam po lekturze "Mojego pierwszego samobójstwa", którą byłam oczarowana i chciałam chłonąć więcej. Choć nie jest to świeża powieść, postanowiłam napisać o niej coś więcej, ponieważ ponownie zetknęłam się z nią w grudniu ubiegłego roku, kiedy to znalazłam ją pod choinką.
W 2001 roku Jerzy Pilch otrzymał za tę książkę nagrodę Nike i myślę, że to już jest wystarczający powód, aby zagłębić się w lekturze, ponieważ moim zdaniem to wyróżnienie przyznawane jest książkom, które coś znaczą w polskiej literaturze (szczególnie upodobałam sobie "Gnój", książkę, za którą Kuczok otrzymał nagrodę Nike w 2004r.).

O czym jest?
Głównym bohaterem powieści jest Jerzy, pisarz-alkoholik, który opisuje swoje życie: pobyty na oddziale odwykowym (do którego regularnie powraca), proces bolesnych detoksykacji i te momenty motywacji i wiary, że być może to był ostatni raz, po czym znów kolejne stany deliryczne i niekończące się libacje, często w samotności, w których upatruje się oderwania od beznadziejnej rzeczywistości. Smutne jest szczególnie to, że gdzieś w głębi siebie jest świadomy, że nigdy nie zdoła uwolnić się od tego wyniszczającego nałogu i wódka do końca jego nędznego życia będzie mu towarzyszyć. Jerzy, oprócz tych opisów swojego życia, serwuje nam także, trochę chaotycznie, swoje spostrzeżenia na temat miłości, życia, piękna. Szczególnie interesujący wydaje się być rozdział, mniej więcej w środku powieści, który w całości poświęcony jest cytatom znanych pisarzy, czy filozofów na temat alkoholu, samobójstwa, literatury. Każdy z tych cytatów wydaje się być mottem życiowym głównego bohatera.
Czyż nie odczuwam? Owszem. Im więcej piję, tym więcej odczuwam. Właśnie dlatego piję, że w trunku tym szukam współczucia i serca. Nie wesela szukam, lecz jedynie boleści... Piję, albowiem pragnę dotkliwiej cierpieć! (Fiodor Dostojewski)


W książce nie brak też typowo pijackich filozofii na temat życia, wydaje się być chaotyczna. Z drugiej strony powieść ta jest w jakiś osobliwy sposób całkowicie osobista. Jerzy dogłębnie, jawnie i bezwstydnie cierpi. Przedstawia światu swoją dziwną, złożoną osobowość, często pod postacią czarnego humoru. Dla jednych "Pod Mocnym Aniołem" to lektura idealna, na wskroś prawdziwa, z fenomenalną narracją i niezwykle wciągająca. Dla innych, niesamowicie nudne brednie pijaka, który w życiu dostrzega jedynie smutek i ból i nie jest na tyle zdeterminowany, żeby wziąć się za siebie i uporządkować swoje życie, bo w końcu nic co ludzkie, nie jest mu obce. Na pewno jednak po lekturze tej powieści nie pozostaniesz obojętny. Gwarantuję, że dostarczy Ci ona emocji i refleksji, bo to, co ją wyróżnia, to dość konkretny język, bez zbędnych metafor i ubarwień, bez budowania klimatu, jak to w powieściach bywa. Tylko realizm i mocne doznania. Dlatego uważam, że dla każdego miłośnika literatury, ta pozycja jest obowiązkowa. O tym, czy ją pokochasz, czy znienawidzisz, zdecyduj sam.

autor: Jerzy Pilch
tytuł: "Pod Mocnym Aniołem"
wyd.: Świat Książki
liczba stron: 191

Na koniec warto dodać, że Smarzowski, wspólnie z PISFem, szykuje ekranizację tej powieści na początek 2014 roku. Główną rolę powierzono Robertowi Więckiewiczowi. Będzie co oglądać!




niedziela, 17 lutego 2013

Liczy się człowiek, nie ubranie

Nowy wątek: interesujące miejsca w sieci. Co czytam, co mnie inspiruje. Dzisiaj o projekcie Moje Uniformy.



Odkąd podjęłam decyzję o założeniu nowego bloga, zastanawiałam się, o czym mogłabym pisać. Od lat, przeglądając Internet i napotykając ciekawe blogi czy vlogi, podziwiam twórców za niebanalne pomysły. Dlatego postanowiłam uruchomić nowy kącik, w którym będę pisała o ciekawych miejscach w sieci, z którymi się spotykam i które zachęcają mnie do dodania ich "do ulubionych" i częstego odwiedzania.
Pierwszy polecany przeze mnie blog w tym cyklu, wiąże się także ze sporą dawką inspiracji fotograficznej. Jak sami na pewno zauważyliście, ostatnimi czasy fotografia stała się bardzo popularnym hobby, więc wymaga się od twórców niebanalnego pomysłu, żeby mogli jakoś zaistnieć. Z drugiej strony, taki fotograf nie powinien kierować się jedynie chęcią zaistnienia na rynku, ponieważ takie podejście zwiastuje szybkie "wypalenie się". Dlatego szczególnie ważne (i trudne) jest znalezienie takiego projektu, który będzie stałą dawką inspiracji dla twórcy i będzie równocześnie interesujące dla odbiorcy. Za taki projekt uważam właśnie Moje Uniformy.
Jego założycielem jest Arek Wojciechowski. Jak sam mówi, czas trwania projektu nie jest określony i cieszy oczy już ponad trzy lata. 



Na czym polega?
Moje Uniformy to projekt, w którym główną rolę odgrywają jego uczestnicy, fotograf natomiast odgrywa rolę niewidzialnego pośrednika. Bo ani kompozycja, ani niesamowite kadry nie odgrywają tutaj żadnej roli. Najważniejszy jest uczestnik i to, co chce powiedzieć o sobie. Łamie stereotyp "jak cię widzą, tak cię piszą". 
Kompleksy, uwarunkowania zewnętrzne, problem wykluczenia, a to wszystko w kontekście zwykłego ubrania. Uczestnicy projektu mówią co lubią nosić, czego nie lubią ubierać i jak się czują bez ubrania.
 Projekt zakłada wykonanie trzech zdjęć właśnie w tych trzech sytuacjach: nago, lubię i nienawidzę. Pod każdym tryptykiem, uczestnicy umieszczają kilka słów na temat tego, jak się czują w ubraniu, które powinni nosić (np. mundury, garnitury, wizytowe stroje), w czym czują się najlepiej i mówią także o tym, jak czują się ze swoją nagością. Nie jest to zatem sztampowy foto-blog, ale bardzo osobisty i wydobywający emocje. I nie ma znaczenia, czy jesteś modelem/modelką, czy nie masz doświadczenia w pozowaniu. Nie ma także znaczenia, jak wyglądasz: czy jesteś pięknie umięśniony i szczupły, hojnie obdarzony przez naturę, czy wręcz przeciwnie - nie spełniasz wymogów kobiety/faceta idealnej/idealnego. Czy jesteś stary, czy młody, z bliznami, czy bez. Pokazujesz siebie. Liczysz się Ty i Twoja osobowość. Piękny projekt.
Po więcej zapraszam na mojeuniformy.blogspot.com. Zaglądajcie czasem, naprawdę warto. Bo być może sam chciałbyś wziąć udział w tym projekcie?